piątek, 30 maja 2014

Rozdział 3

Pierwsze co zauważyłam, to ten straszny hałas, z początku nieznośny, z czasem stawał się naturalny. Wewnątrz było mnóstwo ludzi, a w powietrzu unosił się zapach marihuany wymieszany z wonią perfum i dymem papierosowym. Głośna muzyka rozbrzmiewała w barze, wprawiając w drżenie wszystko dookoła. Adrenalina buzowała w moich żyłach, mimo, że nie upiłam jeszcze ani łyka alkoholu, a ludzie tańczyli na parkiecie w rytm klubowej muzyki. Wygładziłam dłonią aksamitny materiał sukienki, obserwując każdego kto przyszedł.
Piekło, bo taką nazwę nosiło to miejsce, należało do najbardziej znanych lokali w całym Londynie. Wnętrze przypominało typowy pub, czerwona boazeria pokrywała ściany, pod którymi ustawiono kilka stolików i miękkich puf, po lewej stronie od drzwi wejściowych znajdował się bar z wysokimi stołkami, a na wprost wejścia wznosiła się nieduża scena, otoczona parkietem do tańczenia. W pomieszczeniu panował półmrok, a po obu stronach wisiały lekko przykurzone, złote kinkiety.
Podeszłam do kontuaru i usiadłam na wysokim, barowym stołku, uderzając nerwowo palcami o blat stołu. 21:10, czyżby mój tajemniczy wielbiciel się spóźniał? Wyobrażałam sobie, jak wygląda. Przystojny, niebieskooki brunet. Nie, raczej wysoki szatyn. Wysoki blondyn? Tak, to na pewno będzie wysoki blondyn.
- Czego się napijesz, słoneczko? – Spytał chłopak stojący za barem, ukazując rząd swoich śnieżnobiałych zębów. Zapewne musiał wydać fortunę na żel, którego użył do ułożenia swoich włosów dziś wieczór.
- Nie piję – uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Tylko jeden – odparł, spoglądając na mnie swoimi dużymi, piwnymi oczami. – Na koszt firmy.
- Podwójne Martini – odparłam po chwili. Jeden drink jeszcze nikomu nie zaszkodził, prawda?
Powoli sączyłam zawartość swojego kieliszka, kiedy niespodziewanie poczułam ciepły oddech na mojej szyi.
- Zatańczysz? – Wysoki brunet splótł nasze palce i poprowadził mnie na pękający w szwach parkiet.
Nie przepadałam za tym typem muzyki, lecz ta piosenka wyjątkowo wpadła mi w ucho. Nieśmiało stawiałam kroki, kołysząc biodrami w rytm muzyki. Kosmyki moich włosów mimowolnie opadały w górę i w dół, łaskocząc moje odkryte ramiona.
W ciemnościach trudno mi się było przyjrzeć twarzy mojego partnera, był jednak niezaprzeczalnie jednym z najwyższych mężczyzn na tej sali. Sylwetka jak u greckiego boga. Muskularna i wyprostowana. Brunet był ubrany w czarny garnitur, marynarka nie do końca zapięta, zapewne szyta na zamówienie, idealnie dopasowana.
Po chwili muzyka zwolniła, a on trzymał mnie blisko siebie, zaciskając ręce na mojej talii. Niepewnie splotłam dłonie wokół jego szyi, opierając głowę na jego umięśnionym torsie.
- Jak masz na imię? – Wyszeptał.
- Charlotte.
- Wyglądasz pięknie, Charlotte – mężczyzna przyciągnął mnie do siebie i delikatnie przygryzł płatek mojego ucha, a z jego ust wydobył się ledwie widoczny obłoczek pary.
Przygryzłam wargę na dźwięk jego chrapliwego i stanowczego głosu.
- Puść mnie – próbowałam wyswobodzić się z jego uścisku, jednak on jeszcze mocniej zacisnął dłonie wokół moich nadgarstków.
Pisnęłam z bólu, przesuwając się powoli w kierunku ściany. Tak bardzo żałowałam, że uległam namowom Nialla i przyszłam na tą głupią imprezę. A więc tak wygląda ten romantyczny wieczór, który miałam spędzić ze swoim tajemniczym wielbicielem?
- Nawet nie wiesz, jaką mam ochotę cię przelecieć...
- Nie dotykaj mnie! – Krzyknęłam, jednak mój głos zdawał się być niesłyszalny pośród wysokich dźwięków sączących się z głośnika.
Przywarłam do ściany, oddychając ciężko, podczas gdy mój oprawca ocierał się o mnie swoim rozgrzanym ciałem. Zacisnęłam powieki, czując na sobie łapczywy dotyk mężczyzny, kiedy nagle usłyszałam dobiegający zza pleców niski, męski głos.
- Boris, gdzie twoje dobre maniery?
Chłopak stał oparty o ścianę, trzymając cygaro w prawej ręce. Był nie tylko o wiele wyższy od mojego oprawcy, ale też dużo młodszy od niego.
Boris momentalnie odsunął się na bok, jakby odstępując miejsca swojemu młodszemu koledze. Kimkolwiek był, miałam jedynie nadzieję że nie zamierza zrobić mi krzywdy.
- Zrób mi przysługę i sprawdź, czy nie ma cię na zapleczu, Jennings – brunet z burzą loków na głowie skinął, wskazując tylne wyjście.
Powoli opadłam na zimną posadzkę, czując jak pojedyncza łza spływa mi po policzku. Nie mogłam się wyzbyć myśli, co mogłoby się stać, gdyby ten mężczyzna nie przerwał Borisowi w realizacji jego planu. W pewnym sensie byłam mu wdzięczna, ale z drugiej strony nie mogłam być pewna co do jego zamiarów. Zwrócił się do Borisa po imieniu, znał go. Dlaczego on nie miałby chcieć zrobić ze mną tego samego?
- Wszystko w porządku? – Chłopak zapytał z troską, obejmując mnie ramieniem.
- Nie zbliżaj się do mnie – otarłam łzy i odepchnęłam go, utrzymując między nami bezpieczną odległość.
Siedziałam skulona, energicznie pocierając dłońmi o wewnętrzną stronę ud. Moje oczy były mocno napuchnięte, jakbym płakała od wielu dni.  Byłam zbyt słaba, by wstać o własnych siłach, więc zrzuciłam te niedorzecznie wysokie szpilki i wyciągnęłam ręce przed siebie, próbując znaleźć drogę do wyjścia. Nagle brunet objął mnie w talii swoimi silnymi, umięśnionymi ramionami i przyciągnął bliżej do siebie. Wtuliłam twarz w jego pierś i zaciągnęłam się zapachem jego perfum.
- Pachniesz tak dobrze, piżmem i trawą cytrynową.
- A ty jesteś pijana – zaśmiał się cicho, patrząc na mnie z politowaniem.
Odór potu, mieszaniny perfum, papierosów i alkoholu nie pozwalał mi trzeźwo myśleć, dławił gardło, dusił. Nie wiedziałam, dokąd idę, ani z kim, ale nie dbałam o to.
Czułam, że powoli tracę zmysły.


_____________________________
Dziękuję wszystkim za komentarze, nawet nie wiecie jak bardzo to motywuje. 
Jeszcze przed chwilą cieszyłam się z 900 wyświetleń, a teraz mamy już ponad 2000! Akcja powoli się rozkręca i mam nadzieję, że dalszy rozwój wydarzeń okaże się dla was zaskakujący.

niedziela, 25 maja 2014

Rozdział 2

Harry's P.O.V.
Podszedłem do okna i odsłoniłem zasłony, wpuszczając do pokoju odrobinę światła. Promienie z trudem przebijały się przez gałęzie ogromnej sosny rosnącej przed domem.
Było jeszcze na tyle wcześnie, że moich uszu dochodził jedynie przytłumiony świergot ptaków, a jednocześnie zbyt późno, by spędzić resztę dnia w łóżku.
Powoli zszedłem po schodach na dół, a stare deski pod moimi nogami zaskrzypiały przeraźliwie. Kątem oka spojrzałem na zegar w kuchni, który wskazywał siódmą rano.
Zajrzałem do lodówki i wyciągnąłem z niej trzy jajka, bekon oraz puszkę czerwonej fasoli spoczywające na górnej półce. Postawiłem patelnię na gazie, czekając aż oliwa nagrzeje się do odpowiedniej temperatury, a następnie ułożyłem na niej kilka plastrów bekonu.
W tym samym czasie przełożyłem fasolę do niewielkiego rondla i połączyłem z sosem, podgrzewając na małym ogniu. Kiedy bekon zaczął się już przyrumieniać, rozbiłem jajka i czekałem, aż trochę się zetną.
Gwałtownie podskoczyłem, słysząc brzęczyk telefonu dobiegający z tylnej kieszeni spodni. Z roztargnieniem sięgnąłem po aparat i podniosłem słuchawkę, słysząc zachrypnięty głos.
- Słucham?
- Mam coś, co powinno cię zainteresować.
Na dźwięk znajomego głosu wyprostowałem się na krześle, a całe moje ciało zesztywniało.
- Gdzie i o której? - odpowiedziałem bez wahania.
- O szóstej, tam gdzie zawsze. Nie spóźnij się, Styles – rozmówca rozłączył się, a w słuchawce rozległ się głuchy sygnał.

***
Kiedy dojechałem na miejsce, słońce już zmierzchało. Jaskrawy neon migotał w oddali, zapraszając do środka. Pomieszczenie było dość ciasne i zatłoczone. W powietrzu unosił się zapach dymu tytoniowego, zaś między stolikami manewrowały skąpo ubrane kelnerki.
Nerwowo rozejrzałem się po pomieszczeniu, kiedy dostrzegłem siedzącego przy barze zgarbionego mężczyznę w kapturem naciągniętym mocno na głowę.
- Dobrze cię widzieć – usiadłem przy barze, ściskając dłoń bruneta.
- Do rzeczy, mam niewiele czasu – chłopak wyciągnął spod płaszcza dużą, czerwoną teczkę i rzucił nią o blat stołu.
- Co to jest? – Spytałem, powstrzymując się przez zajrzeniem do środka.
- Czytaj – odparł niewzruszony, biorąc łyka szkockiej whisky.
Nie tracąc czasu, wydobyłem z podniszczonej teczki stertę papierów i gorączkowo zabrałem się do ich przeglądania.
Na dnie teczki leżała wyblakła fotografia. Ze zdjęcia uśmiechała się młoda, piękna dziewczyna. Miała może dwadzieścia lat, długie, zaczesane na bok włosy, mały nos i przenikliwe, niebieskie oczy. Jej rysy twarzy były niezwykle delikatne, a fotografia emanowała rodzajem spokoju, jakiego nie zaznałem od bardzo długiego czasu. Szybko odgoniłem od siebie tę myśl i posłałem przyjacielowi przelotne spojrzenie.
- Charlotte Keller? – Przeczytałem drżącym głosem podpis widniejący na odwrocie fotografii. - Co chcesz przez to powiedzieć?
- Jeśli ktokolwiek zna odpowiedzi na twoje pytania, to tylko ona – odparł ze spokojem, dopijając trunek ze szklanki. – Ja już i tak zbyt wiele ci pomogłem – chłopak wstał z krzesła i pospiesznie ruszył do wyjścia, upewniając się czy nikt go nie obserwuje.

Charlie's P.O.V.
- Pospiesz się, Niall! Nawet o kulach jestem szybsza od ciebie! – Zawołałam, wdrapując się na szczyt schodów.
Wyjęłam klucz z kieszeni płaszcza i włożyłam go do zamka, pchnięciem dłoni otwierając drzwi do mieszkania. Opadłam miękko na kanapę, rozglądając się dookoła.
Wszystko wyglądało dokładnie tak jak tego feralnego, grudniowego poranka. Na biurku leżały sterty nietkniętych rachunków, kurz zbierał się powoli na drewnianych blatach, a drzewko bożonarodzeniowe stojące samotnie w kącie straciło swój blask wraz z utratą ostatnich igieł.
Mimo wielu niezaprzeczalnych wad, lubiłam swoje mieszkanie. Wszystkie ściany były pokryte farbą w neutralnym, białym kolorze, zaś na podłodze ułożono jasne, dębowe panele. Na prawo od wejścia znajdowały się drzwi do sypialni i wewnętrznej łazienki, a po drugiej stronie duże okno z widokiem na wspólny ogród i rosnące w nim krzewy oleandra.
Drzwi zamknęły się z hukiem, a w przedpokoju zobaczyłam znajomą, roześmianą twarz. Niall szybkim krokiem pomaszerował do kuchni i postawił dużą, papierową torbę na blacie.
- Pomyślałeś o wszystkim – uśmiechnęłam się, kładąc dłonie na kolanach.
- Napijesz się czegoś? - Spytał, wykładając zawartość torby do lodówki.
Chłopak po chwili postawił przede mną wysoką szklankę, a sam usadowił się wygodnie w fotelu naprzeciwko.
- Powiedz mi lepiej, czy zdemaskowałaś już swojego tajemniczego wielbiciela? – Chłopak zaśmiał się serdecznie, patrząc na mnie z ukosa.
- To na pewno tylko nieporozumienie – uśmiechnęłam się słabo.
- Dziewczyny chyba lubią takie rzeczy, prawda?
- Nie jestem pewna, czy to bardziej urocze, czy niepokojące.
- O to chodzi – Niall wsparł głowę na rękach – facet zamierza zasypywać cię listami i prezentami, póki nie będziesz zakochana na tyle szaleńczo, aby nie zwracać uwagi na jego posturę wieloryba, sześćdziesiątkę na karku, żółte zęby ani plamy wątrobowe.
- Och, zamknij się – skarciłam go, ale po chwili oboje zwijaliśmy się ze śmiechu na kanapie.
Uwielbiałam Nialla. Miał krótko przystrzyżoną, starannie wymodelowaną czuprynę i przenikliwe, niebieskie oczy. Był dla mnie wsparciem, powiernikiem moich tajemnic i najlepszym przyjacielem. Opiekował się mną po śmierci rodziców i traktował jak młodszą siostrę, mimo, że dzieliła nas dość duża różnica wieku. Jako Irlandczyk, Niall był człowiekiem o kryształowym charakterze, życzliwym i otwartym na świat. Był wyśmienitym tancerzem, dlatego zawsze znajdował sposób, aby wyciągnąć mnie na jedną z sobotnich potańcówek. Ceniłam jego poczucie humoru, a zwłaszcza to, z jaką łatwością przychodziło mu znalezienie zabawnej, nieraz ciętej odpowiedzi na nasze słowne przepychanki. Co więcej, jego słowa zawsze były skonstruowane tak, by nikogo przy tym nie zranić, nawet przypadkowo.
- A co jeśli to prawda? – rzuciłam mu roztargnione spojrzenie.
- Będziemy musieli poczekać, aby się przekonać.
- To wcale nie jest śmieszne, Niall. Ktoś mnie śledzi! – Uniosłam ręce w geście irytacji.
- Nie, nikt cię nie śledzi. A przynajmniej nie szpieguje cię w kuchni, kiedy tańczysz w swoich ulubionych satynowych majtkach – chłopak złapał się za brzuch, próbując powstrzymać atak śmiechu. – A tak przy okazji, mam zamiar wyciągnąć cię dziś do kina. Podobno grają nową komedię z Ryanem Goslingiem, tę na którą tak bardzo chciałaś iść.
- A gdybym miała randkę?
- A masz? – uniósł podejrzliwie brew.
- Nie – zachichotałam, kiedy nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
Już miałam chwycić kule w dłoń, jednak Niall chwycił mnie za nadgarstek, sadzając z powrotem na kanapie.
- Ja otworzę – niespiesznie wstał z fotela i spojrzał przez wizjer.
Po chwili wrócił do salonu i wręczył mi duże, czerwone pudło, przewiązane fantazyjną kokardą. 
- Leżało na wycieraczce.
Otworzyłam oczy ze zdumienia, chcąc się upewnić, czy aby wyobraźnia nie płata mi figli. 
- Otwórz – powiedział ochoczo Niall i wziął do ust łyk soku pomarańczowego.
- A co jeśli to bomba? – spojrzałam na niego niepewnie.
W odpowiedzi chłopak pokiwał głową, dając znak że mam sprawdzić zawartość przesyłki.
Ostrożnie przyłożyłam paczkę do ucha, nasłuchując czy z wnętrza nie dochodzą żadne niepokojące dźwięki. Jednym gładkim ruchem pociągnęłam koniec wstążki i niepewnie uchyliłam wieko. Moim oczom ukazała się długa, aksamitna suknia w kolorze płomiennej czerwieni, z wydatnym dekoltem i rozcięciem na nodze. Pogładziłam ręką materiał sukni, który okazał się być przyjemnie miękki. Dopiero po chwili zauważyłam, że na dnie pudła leży zgnieciona karteczka. Staranny charakter pisma, zgrabne, drobne literki, lekko pochyłe, dokładnie wykaligrafowane.
Piątek, 21, Piekło. Włóż coś ładnego.
- Wygląda na to, że to tajemniczy wielbiciel znalazł ciebie.


_____________________________
Na początku chciałam Was bardzo, bardzo przeprosić za długą zwłokę z publikacją drugiego rozdziału.
Ostatni tydzień miałam wypełniony po brzegi poprawami, prezentacjami, bierzmowaniem, a w piątek dodatkowo balem gimnazjalnym.
Mam nadzieję, że wybaczycie.
Jak może już zauważyliście, zgodnie z sugestiami w menu po lewej stronie pojawiły się dwie nowe zakładki – bohaterowie i trailer, więc jeżeli tylko macie ochotę to serdecznie zapraszam do ich przejrzenia.
Mamy już ponad 900 wyświetleń i 24 komentarze pod pierwszym rozdziałem, wielkie WOW! Nigdy w życiu nie usłyszałam tylu komplementów, za co bardzo Wam dziękuję!
Niestety nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy pojawi się nowy rozdział. Będzie to prawdopodobnie albo do 31 maja, albo dopiero po 7 czerwca. Dużo zależy też od tego, ile będzie komentarzy pod tym rozdziałem.
Much love! :) xx

piątek, 16 maja 2014

Rozdział 1


Przebudziło mnie jaskrawe światło lamp, zawieszonych wysoko nad moją głową. Pokój był niebywale sterylny, a w powietrzu nie sposób było się dopatrzyć choćby jednego, małego pyłku. Śnieżnobiałe ściany sprawiały wrażenie świeżo pomalowanych. Czy tak właśnie wygląda niebo? A może ja w nim jestem?
Rozejrzałam się dookoła. Moje niesforne, kasztanowe loki układały się falami wzdłuż mojego ciała na miękkiej pościeli. Uderzył mnie jej cudowny, konwaliowy zapach. Jeśli tak pachnie niebo, to nie mam nic przeciwko by spędzić tam całą wieczność.
Odgarnęłam włosy z czoła i z całej siły chwyciłam się ręką szczebelków, próbując podźwignąć się z łóżka. Czułam się całkowicie bezsilna, nie mogąc nawet stanąć o własnych siłach. Opadłam ciężko na posadzkę, próbując unormować oddech.
- Proszę zaczekać – drzwi otworzyły się, a do pokoju weszła młoda, około trzydziestoletnia kobieta ubrana w krótki, pielęgniarski fartuch.
Pielęgniarka chwyciła mnie za ramię, podtrzymując ciężar ciała i posadziła na łóżku. Jedną ręką przytrzymywała mój nadgarstek, a drugą podłączyła kroplówkę ze środkiem uspokajającym. Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się do bólu fizycznego, jednak emocje, które mi towarzyszyły były nie do opisania. Budziłam się w środku nocy, mokra od potu i drżąca z przerażenia. Desperacko potrzebowałam kogoś, kto mnie przytuli, usiądzie obok i po prostu będzie, nie z litości czy poczucia obowiązku, ale dla mnie.
Nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, ile dni minęło od wypadku. Tydzień, dwa, a może rok. Od tego czasu miałam poważne problemy z pamięcią, choć podobno to normalne w przypadku pacjentów, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Z tego dnia pamiętałam niewiele, jedynie kilka niewyraźnych obrazów, których w żaden sposób nie potrafiłam ułożyć w logiczną całość. Każdy przebłysk pamięci, wspomnienie, myśl, zapisywałam w bladoniebieskim notatniku, a następnie przekazywałam inspektorowi Sharma.
- Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, będę w pokoju obok – pielęgniarka uśmiechnęła się słabo, zamykając drzwi.
Położyłam głowę na poduszce, próbując zebrać myśli. Na zewnątrz było jeszcze ciemno, a w oddali migotały niewyraźne światła nocnego Londynu. Wpatrywałam się w duży zegar wiszący nad drzwiami, jakbym chciała przyspieszyć nadejście poranka. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy wtuliłam twarz w szpitalną pościel i zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, słońce znajdowało się wysoko nad horyzontem. Promienie wpadały przez uchylone okno, przyjemnie ogrzewając moją twarz. Z pomocą niewielkiego drążka podciągnęłam się na łóżku i poprawiłam poduszkę. Wcisnęłam przycisk, a masywne żaluzje rozsunęły się z hukiem. Owinęłam się cienkim, bawełnianym szlafrokiem, wyjęłam z szuflady świeży ręcznik i udałam się do łazienki.
Z czasem nauczyłam się samodzielnie wstawać, a nawet chodzić o kulach, ale wciąż nie potrafiłam ustać pod prysznicem o własnych siłach. Czułam się skrępowana, musząc prosić o pomoc w tak prozaicznych czynnościach. Pojedyncze krople zimnej wody spływały wzdłuż ciała, powoli rozluźniając mięśnie, podczas gdy pielęgniarz mył moje plecy szorstką gąbką.
Związałam włosy w luźny koński ogon i wróciłam do pokoju, kiedy zauważyłam, że stoliku obok łóżka leży bukiet herbacianych róż. Powoli usiadłam na łóżku i odstawiłam kule na bok. Przed wypadkiem z nikim się nie spotykałam, nie miałam pojęcia, kto mógłby przysłać mi kwiaty, w dodatku tak okazałe.
Odłożyłam bukiet na łóżko, uważając by nie skaleczyć się w palec i umieściłam róże w wazonie ze świeżo nalaną wodą. Ostrożnie rozchyliłam liście w poszukiwaniu karteczki lub małego liściku, jednak nie znalazłam niczego podobnego. Dziwne. Jeśli ktoś naprawdę chciał się ze mną umówić, to dlaczego nie przyszedł tutaj, jak trzeba? A co jeśli to tylko głupi żart? Wątpiłam, ba, byłam pewna, że to tylko niedojrzały wybryk.
Usiadłam na łóżku i wzięłam do rąk książkę, której lektura pochłonęła mnie zupełnie na resztę popołudnia.


_____________________________
Ten rozdział ma przede wszystkich przybliżyć Wam postać głównej bohaterki i całą fabułę opowiadania.
Wiem, że nie należy do najdłuższych, ale pisałam go na szybko i mam nadzieję że choć w niewielkim stopniu spełnił Wasze oczekiwania.
Na koniec chciałabym z całego serca podziękować wszystkim, którzy przeczytali, skomentowali lub wysłali mi wiadomość na twitterze odnośnie prologu! Nie macie pojęcia jak miło czyta się takie słowa, trzymajcie tak dalej! :) x

poniedziałek, 12 maja 2014

Prolog

Pospiesznie narzuciłam gruby, wełniany płaszcz i upewniwszy się, że nie zostawiłam niczego na biurku, skierowałam się do wyjścia. Na zewnątrz panował przeraźliwy chłód, dlatego ukryłam twarz w ciepłym szaliku, a dłonie włożyłam głęboko do kieszeni płaszcza.
Niespiesznym krokiem spacerowałam ulicami Londynu, które na kilka dni przed świętami były jeszcze bardziej zatłoczone niż zwykle. Wszędzie pełno było choinek przystrojonych kolorowymi lampkami, a zza witryn sklepowych uśmiechały się do mnie pogodne twarze Świętych Mikołajów.
Niebo zasnuły ciemne, burzowe chmury, z których wkrótce zaczął prószyć biały puch. Zerwał się silny wiatr, a spokojny spacer przemienił się w walkę o przetrwanie, przy jednoczesnym przedzieraniu się przez istną białą zasłonę. Moje włosy tańczyły na wszystkie strony, zasłaniając mi skutecznie pole widzenia. Nagle spostrzegłam małą dziewczynkę, która nie zważając na przejeżdżające samochody wbiegła na jezdnię, przeskakując po zamarzniętych kałużach.
- Spójrz! – Krzyknęła, oglądając się do tyłu. – To mamusiu, to! – Wskazała małą rączką na kolorową witrynę sklepu z zabawkami.
W jednej chwili rozległ się przeraźliwy dźwięk klaksonu i zobaczyłam światła reflektorów nadjeżdżającego auta. Podbiegłam do dziewczynki, osłaniając jej małe ciało przed uderzeniem. Strach sparaliżował moje ciało, a kończyny zesztywniały, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Przymknęłam oczy i wstrzymałam oddech, czekając na wyrok śmierci. Poczułam jak moje ciało bezwładnie ociera się o maskę samochodu, a następnie opada na zimny grunt. Nie czułam bólu, wręcz przeciwnie. W tym momencie nie myślałam o sobie, ale o tej niewinnej dziewczynce. Wciąż miałam przed oczami jej beztroski, dziecięcy uśmiech. W jednym momencie wszystko zaczęło znikać, pozostała tylko pustka, w której zatracałam się jak w bezkresnym oceanie. Zamknęłam powieki, zachłannie łapiąc powietrze do ust.
I wtedy zapadła ciemność.


______________________
A więc jest i prolog!
Przyznam, że nosiłam się z zamiarem napisania go już od bardzo dawna, ale dzisiaj miałam nieoczekiwany przypływ weny i tak jakoś wyszło.
Na początek kilka praktycznych informacji.
Wiem, że pierwsze rozdziały nie będą zwalały z nóg, ale musimy przez nie przejść, żeby później zaczęło robić się ciekawiej.
Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie.
Jeżeli ktoś chce być informowany o nowych rozdziałach, proszę o zostawianie userów w komentarzach. Każda opinia się liczy, dlatego powiedzcie mi co sądzicie!
Nowy rozdział powinien pojawić się jakoś w weekend.