wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział 6

Mijaliśmy ulice Londynu, które były jeszcze bardziej zatłoczone niż zwykle. Kochałem to miasto. Miało w sobie coś z wielkomiejskiego Nowego Jorku, ale jednocześnie było znacznie mniejsze i bardziej kameralne. Wszechobecna zieleń parków i skwerów przypominała mi rozległe łąki i pola, otaczające nasz dom w Holmes Chapel. W jednym momencie przed oczami stanął mi obraz małego chłopca, zbiegającego z malowniczego wzgórza. Ma może dziesięć lat i jest ubrany w białą, piłkarską koszulkę z trzema lwami na piersi. Zdawać by się mogło, że przed kimś ucieka, bo co chwilę nerwowo spogląda przez ramię, próbując określić dystans, jaki dzieli go od jego oprawcy. W pewnym momencie chłopiec upada i stacza się po wysokiej trawie w dół wzniesienia. Kat siada na nim okrakiem i wtedy rozpoznaję w nim moją starszą siostrę, Gemmę. Czy to możliwe, by zmieniła się tak bardzo? Mały Harry próbuje uwolnić się z uścisku, machając nieporadnie rękoma, a po chwili oboje leżą obok siebie na ziemi, śmiejąc się tym niewinnym, dziecięcym śmiechem i wpatrując się w przelatujące po niebie obłoki.
Biuro było oddalone od apartamentowca o jakieś dwadzieścia minut drogi, ale w rzeczywistości podróż zajęła nam niemal godzinę. Założyłem na nos swoje ciemne okulary, ochraniając zmęczone oczy przed promieniami słonecznymi i chwyciłem teczkę w dłoń, kierując się do wejścia.
- Dzień dobry, sir – zaszczebiotała Reese na powitanie. – Mam nadzieję, że spał pan dobrze.
- Gdzie jest Charlotte? –Zignorowałem jej zaloty, wyraźnie sygnalizując, że nie mam na nie ochoty.
- Prawdopodobnie przygotowuje pańskie espresso, sir – wzruszyła ramionami, poprawiając stos dokumentów leżących na biurku.
- Punktualna i obowiązkowa, podoba mi się – szepnąłem niemal bezgłośnie i szarpnąłem za klamkę, rzucając płaszcz na oparcie fotela.
Byłem zawalony pracą, kosztorysami, ofertami inwestorów, przez które musiałem przebrnąć i znaleźć miejsca dla jednej z naszych nowych inwestycji. Że też Erika musiała wyjechać akurat teraz! Otworzyłem swojego MacBooka i zakląłem w duchu, widząc ilość nieodebranych wiadomości w mojej skrzynce pocztowej, kiedy usłyszałem delikatne pukanie do drzwi.
- Reese, przysięgam, jeśli nie zaprzestaniesz celowych prób, żeby mnie wkurwić, obetnę twoją premię – zamruczałem w odpowiedzi, kiedy drewniana powłoka rozsunęła się powoli, a ja ujrzałem nieśmiało wyglądającą, znajomą postać.
- Właściwie, to miałam nadzieję, że uda mi się poprawić pański humor, sir – Charlie weszła do pomieszczenia, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
Była ubrana w prostą, ołówkową spódnicę za kolano i biały top, na który opadały falami jej kasztanowe włosy. Nie mogłem oderwać od niej wzroku, kiedy niepewnie kroczyła w moim kierunku na swoich niebotycznie wysokich szpilkach.
- Wybacz, nie wiedziałem, że to ty – zająknąłem się, zakłopotany niefortunną pomyłką i posłałem jej szeroki uśmiech, kiedy postawiła kubek z parującą, aromatyczną kawą na biurku przede mną.
- Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze? Widziałam maślane bułeczki z rodzynkami w bufecie na dole, wyglądały naprawdę apetycznie...
- Nie trzeba. Dziękuję, Charlotte. Doceniam twoje zaangażowanie – starałem się, by mój ton brzmiał tak formalnie, jak to tylko możliwe, jednak zachowanie powagi w towarzystwie tak pięknej kobiety okazało się być dla mnie nie lada wyzwaniem.
- Skoro to już wszystko, pozwoli pan że wrócę do swoich obowiązków – odpowiedziała zbyt grzecznie, a ja chłonąłem każde słowo, które pochodziło z jej idealnie aksamitnych ust. Jestem pewien, że gdybym ją pocałował, smakowałaby truskawkami.
- Charlotte – zawołałem, zanim zdążyła zamknąć drzwi gabinetu – żywię nadzieję, iż jako moja nowa asystentka, zgodzisz się mi towarzyszyć dziś wieczorem na kolacji biznesowej.
- Nie ma sprawy – odwróciła się na pięcie i odparła bez większego namysłu, a kąciki jej ust uniosły się delikatnie do góry, kiedy zamykała za sobą drzwi gabinetu, stukając obcasami o podłogę.
Cholera.


***
Czarne Audi S7 z piskiem opon zatrzymało się pod domem na przedmieściach Londynu, kiedy złoty zegarek Michaela Korsa na moim nadgarstku wskazywał siódmą trzydzieści. Staliśmy na podjeździe, kiedy światła rozświetlające wnętrze domu zgasły, a u mojego boku pojawiła się prawdopodobnie najbardziej zjawiskowa kobieta, jaką kiedykolwiek widziałem. Charlie była ubrana w krótką, koktajlową sukienkę w kolorze lawendowym, który idealnie korespondował z barwą jej piwnych oczu i klasyczne, cieliste szpilki. Wysiadłem, by otworzyć jej drzwi, a ona odwdzięczyła się delikatnym uśmiechem.
- Wygląda pan bardzo profesjonalnie, sir – stwierdziła, kiedy usadowiliśmy się na tylnym siedzeniu.
- Proszę, mów mi Harry – odparłem, nie mogąc oderwać od niej oczu.
- W takim razie wyglądasz bardzo profesjonalnie, Harry – zachichotała.
Ta dziewczyna zaskakiwała mnie z każdą chwilą coraz bardziej, sprawiając, że miałem ochotę przekląć i pocałować ją w tej samej sekundzie. Jeszcze kilka dni temu niewiele brakowało, a wymierzyłaby mi siarczysty policzek w moim apartamencie, a dziś bezwstydnie śmiała się z moich żartów, a uśmiech nie schodził jej z twarzy i miałem nadzieję, że tak pozostanie już do końca tego wieczoru. Darzyła mnie zaufaniem, a ja nie zamierzałem tego spieprzyć. Och, a czy mówiłem już, że wyglądała jak milion dolarów?
Nerwowo bawiłem się swoimi pierścionkami, kiedy dojechaliśmy na miejsce i samochód zatrzymał się przed majestatycznym budynkiem Savoy'a. Pospiesznie obszedłem samochód dookoła i otworzyłem drzwi, oferując Charlie swoją pomoc. Jej mała, delikatna dłoń schowała się w mojej dużej, kiedy prowadziłem ją w kierunku drzwi. Czułem spojrzenia obsługi hotelowej skierowane na nas, ale nie dbałem o to. Wszystko, o czym w tej chwili myślałem, to towarzystwo tej zjawiskowej kobiety.
- Stolik dla trojga – oznajmiłem, kładąc jedną dłoń na wysokim kontuarze, a drugą trzymając głęboko w kieszeni spodni.
Kierownik sali uśmiechnął się niepewnie.
- Przykro mi, sir. Wszystkie stoliki są w tej chwili zajęte.
- To musi być pomyłka. Mamy umówione spotkanie z panem Scottem Jenningsem.
Jego oczy zaświeciły jak monety dziesięciopensowe, kiedy pospiesznie wstał i odebrał nasze płaszcze.
- Pan Jennings oczekuje państwa – mężczyzna odchrząknął niezręcznie i poprowadził nas przez salę do odpowiedniego stolika.
- Harry? – Charlie delikatnie pociągnęła za rękaw mojej marynarki, zmuszając mnie, bym pochylił się nieznacznie do przodu. – Kim właściwie jest pan Jennings?
- Scott? To jeden z członków zarządu Bergmann Investments.
- To brzmi doniośle – z jej ust znów wydobył się ten uroczy, dziewczęcy chichot, sprawiając że miałem ochotę przelecieć ją na najbliższej ścianie.
- Harry, jak dobrze znów cię widzieć! – Siwiejący  czterdziestopięciolatek podniósł się z miejsca na nasz widok.
- Mnie również – uśmiechnąłem się pod nosem. – Scott, poznaj moją nową asystentkę, Charlotte Keller.
- Zawsze wiedziałem, że Harry ma dobry gust, jeśli chodzi o kobiety, zgodzisz się ze mną? – Zwrócił się do Charlie, a ona pokiwała nieśmiało, jej poliki zaś natychmiast oblały się blado różowymi rumieńcami.
- Czy mogę zaoferować państwu coś do picia? – Spytał kelner, a ja podałem mu swój kieliszek, podczas gdy Scott zajęty był wybieraniem przystawki z horrendalnie drogiego menu.
- Zapewne zastanawiasz się, dlaczego chciałem się z tobą spotkać – jego ton zmienił się w przeciągu kilku sekund o sto osiemdziesiąt stopni, on sam zaś nadal nie odrywał wzroku od karty dań.
- Nie pomyliłeś się – posłałem mu pytające spojrzenie, czując pulsujący ból rosnący w mojej skroni.
- Doszły mnie słuchy, że nie radzisz sobie z nowymi inwestycjami na wschodnim wybrzeżu.
- Wszystko jest pod kontrolą, nie musisz zaprzątać sobie tym głowy – uspokoiłem go, choć sam byłem w tamtym momencie jednym kłębkiem nerwów. Wziąłem do ust kieliszek wódki i natychmiast go wyzerowałem.
- Podobno inwestor wycofał się z finansowania budowy nowego kompleksu.
- Skąd o tym wiesz? – Zacisnąłem mocno szczękę, czując na sobie zagubiony wzrok Charlie, który przemieszczał się z jednego krańca stolika w drugi.
- Nie zapominaj, że nadal jestem właścicielem połowy udziałów, Harry – mężczyzna dokładnie akcentował każde słowo, a ja poczułem, że potrzebuję kolejnego shota, by móc normalnie funkcjonować przez resztę wieczoru.
- Ja zaś posiadam drugą połowę – wycedziłem przez zęby i spojrzałem na Charlie, która siedziała obok i patrzyła na mnie pytającym wzrokiem. – Czy to Boris?
- A czy to ważne?
- Tak! Czy to nie oczywiste, że on chce odebrać moje udziały?
- Harry, on bardzo się o ciebie martwi. Kiedyś byliście sobie tacy bliscy.
- Bliscy? – Parsknąłem wymuszonym śmiechem i wyzerowałem kolejnego shota zaraz po tym, jak kelner dostarczył mi go do stolika. – Może ty chcesz się bawić w troskliwego tatusia, ale ja mam inne plany.
- Rozumiem, ta sytuacja jest dla ciebie trudna. Ale uważam, że powinieneś spróbować z nim współpracować. Dla dobra firmy. Dla Eriki.
Tego było już za wiele. Szybko wstałem z miejsca i nie dbając o rachunek owinąłem dłoń wokół nadgarstka Charlie i wyprowadziłem z sali, oznajmiając:
- Charlotte, wychodzimy.
Oszołomiona dziewczyna chwyciła swoją kopertówkę i posłusznie podążyła za mną w kierunku drzwi, zostawiając zdezorientowanego pana Jenningsa samego w najlepszej restauracji w całym Londynie.



____________________________
STUKNĘŁO NAM JUŻ PRAWIE 5000 ODSŁON, PIĘKNIE DZIĘKUJĘ!
Ostatnio miałam wielką blokadę twórczą, za co bardzo Was przepraszam! Wiem, że ten rozdział jest do bani, ale naprawdę jakoś nie potrafiłam napisać niż lepszego. Pracuję obecnie nad drugim fanfiction i mam nadzieję, że już niedługo ujrzy ono światło dzienne :)
Przy okazji gdybyście mieli okazję to zapraszam do obejrzenia nowego filmiku na moim kanale youtube: https://www.youtube.com/watch?v=_9V72PQPTe8

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 5

W rozdziale pojawiają się treści wulgarne lub takie, które mogą obrażać niektóre osoby. Czytasz na własną odpowiedzialność.


- Nie ociągaj się, piękna! – Melodyjny głos Nialla oderwał mnie od moich porannych przemyśleń.
- Przepraszam – odparłam niemal bezgłośnie. – Ostatnio nie mam głowy do ćwiczeń.
Głośno wypuściłam powietrze z ust i oparłam się plecami o ścianę, podczas gdy Niall znajdował się na materacach, urządzając sobie małe zawody w robieniu pompek.
- Hej, co się dzieje? – Spytał zaniepokojony.
- Nic.
- Przecież widzę – blondyn pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nic, naprawdę.
- Nie umiesz kłamać, Charlie.
- Wszystko w porządku – zapewniłam.
Naprawdę chciałabym, żeby to była prawda. Rzeczywistość była jednak znacznie brutalniejsza. Czułam się bezużyteczna, niepotrzebna, wykorzystana. Niall był jedyną osobą, na której mogłam w tym momencie polegać i choć bardzo to doceniałam, samą swoją obecnością nie mógł wypełnić pustki, jaka na stałe zagościła w moim sercu.
- Potrzebujesz zajęcia.
- Żartujesz sobie? – Parsknęłam wymuszonym śmiechem. – Dobrze wiesz, że nie stać mnie na studia.
- Nie mówię o uniwersytecie, tylko o pracy. Na początek choćby na pół etatu.
Westchnęłam ciężko. Niall miał rację. W ostatnich tygodniach czynsz nie należał do najniższych, a ja potrzebowałam pieniędzy, żeby opłacić mieszkanie na obrzeżach Londynu. Może rzeczywiście przydałoby mi się jakieś zajęcie? W tej chwili to wydawało mi się dobrym sposobem na tymczasowe rozprawienie się z moimi wspomnieniami i zapomnienie o otaczających mnie zewsząd problemach.
- Znalazłem to dziś na przystanku – blondyn podparł się na łokciach i sięgnął do kieszeni swoich za dużych, dresowych spodni, z której wyciągnął zwitek papieru.
- Bergmann Investments?
- Potrzebujesz to sprawdzić! – Niall klasnął w dłonie i podał mi wizytówkę.
- A ty potrzebujesz prysznica, w trybie natychmiastowym!


***
Siedziałam na niewygodnym, plastikowym krzesełku, nerwowo stukając czubkami butów o podłogę. Próbowałam zachować jasność umysłu, jednak nie było to wcale takie łatwe, biorąc pod uwagę towarzyszące całemu zajściu okoliczności. Na całej szerokości korytarza ustawiono rząd podobnych krzeseł, na których siedziały inne kandydatki aplikujące na to stanowisko. Jedna z nich irytowała mnie szczególnie, co chwilę chichocząc i eksponując swój przesadnie podkreślony dekolt. Zastanawiałam się, czy nie pomyliłam ogłoszeń i czy to rzeczywiście rozmowa kwalifikacyjna, a nie casting na nową modelkę Victoria's Secret.
Poprawiłam spódnicę i wyciągnęłam z torebki swój telefon, kiedy nagle na ekranie pojawiła się nowa wiadomość.


Od: Niall
Skop im wszystkim tyłki, piękna. Trzymam kciuki. x


Nie mogłam powstrzymać małego uśmiechu, który wkradł się na moje usta, kiedy po chwili z pokoju wyłoniła się urocza pani w średnim wieku, ubrana w skromną, granatową garsonkę. W dłoni trzymała dużą teczkę z plikiem dokumentów i różnokolorowych karteczek.
- Charlotte Keller – kobieta odznaczyła długopisem moje nazwisko na liście i uśmiechnęła się zachęcająco, wskazując ręką odpowiedni pokój.
Powoli podniosłam się z krzesła i złapałam się kurczowo kul, kuśtykając przez korytarz. Blondynka otworzyła przede mną drzwi, na co odpowiedziałam jej pełnym wdzięczności spojrzeniem.
Jak tylko weszłyśmy do pomieszczenia, moich uszu dobiegł przyprawiający o dreszcze krzyk. Mężczyzna stał odwrócony tyłem do wejścia, wpatrując się w panoramę miasta za oknem, która, muszę przyznać, była imponująca.
- Mówiłem, że takie decyzje masz konsultować ze mną! – Irytował się mężczyzna. – Ty jebany gówniarzu, czy zdajesz sobie sprawę z tego na jakie koszty mnie naraziłeś?
Na sam dźwięk jego głosu na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka, więc przejechałam dłonią po ramieniu i z niepokojem spojrzałam na moją towarzyszkę, ta jednak z nieznanych mi przyczyn pozostawała niewzruszona.
- Nie obchodzi mnie, że jesteś w Glasgow, dla mnie mógłbyś być nawet na Filipinach! Chcę cię widzieć jutro o ósmej w moim gabinecie i do kurwy nędzy nie obchodzi mnie, jak to zrobisz! – Mężczyzna najwyraźniej się rozłączył i z całej siły wycelował telefonem w pobliską ścianę, a on jednej chwili rozsypał się na tysiąc małych kawałeczków.
W pokoju nastała niezręczna cisza, przerywana tylko miarowym oddechem mężczyzny. Zaczęłam żałować, że w ogóle przyszłam na tą rozmowę.
- Sir – odezwała się kobieta, a on odwrócił gwałtownie głowę, widocznie zaskoczony obecnością nieproszonych gości.
I wtedy go rozpoznałam. Drogi Boże, jak to możliwe? Nigdy nie wierzyłam w podobne zbiegi okoliczności, aż do dnia, kiedy sama jednego doświadczyłam. W jednej chwili krew napłynęła mi do twarzy, sprawiając że poczułam, jakbym zaraz miała się ugotować.
- Sir, to jest Charlotte Keller – blondynka położyła dłoń na moim ramieniu i popchnęła mnie do przodu, zostawiając wprost na pożarcie tego potwora. – A to dyrektor generalny Bergmann Investment, Harry Styles.
- Dziękuję, Reese.
Kobieta skinęła głową i posłusznie się oddaliła, zostawiając nas samych. Brunet wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę. Kilkakrotnie otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale szybko porzucił ten zamiar. Westchnął ciężko i usiadł w fotelu, a ja zajęłam miejsce po drugiej stronie stołu konferencyjnego.
- Napijesz się czegoś? – Spytał po chwili, nerwowo przebierając nogami w miejscu.
- Nie, dziękuję – odpowiedziałam grzecznie, starając się uformować oddech.
Brunet poprawił się na krześle i zdjął marynarkę, rzucając nią niedbale o oparcie fotela.
- A więc szukasz pracy? – Mężczyzna przełknął głośno ślinę.
Skinęłam głową i położyłam na stole plik spiętych ze sobą kartek papieru. Chłopak przyjrzał się im dokładnie, po czym zapytał fachowym tonem:
- Masz doświadczenie w tej branży?
- Dotąd nie pracowałam. Utrzymuję się z renty – wzruszyłam ramionami.
- Renty? – Uniósł niepewnie brew.
Zawahałam się. Dotąd nie zwierzałam się nikomu ze swojej bolesnej przeszłości, a Harry zdecydowanie nie był właściwą osobą, by to zmienić. Czułam, jak łzy mimowolnie napływają mi do oczu, aż w końcu wydusiłam:
- Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałam czternaście lat.
- Przykro mi – wyszeptał i splótł nasze dłonie. Nie przewidziałam takiego obrotu spraw, ale nie sprzeciwiałam się. Od jego dłoni bił niesamowity rodzaj ciepła, którego nie doświadczyłam nigdy przedtem. Na chwilę zapomniałam o jego wcześniejszym wybuchu złości, a przed oczami miałam jedynie obraz mojej mamy. Była taka młoda, kiedy zmarła, taka piękna. Myśl, że zaledwie kilka miesięcy temu to samo mogło spotkać mnie nie dawała mi spokoju. W tym momencie szczerze żałowałam, że lekarzom udało się mnie uratować. Znów mogłybyśmy być razem, tak jak kiedyś.
Siedzieliśmy w ciszy, a żadne z nas ani myślało przerywać tę chwilę. Sięgnęłam po chusteczkę i otarłam łzy, po czym oboje opuściliśmy pomieszczenie.
- Sir, czy mam prosić kolejną kandydatkę? – Spytała kobieta siedząca za wysokim, czarnym kontuarem.
- Nie trzeba – odparł Harry, patrząc na mnie z uśmiechem.
- Czy to znaczy że... – spojrzałam na niego zdziwiona, wciąż cicho pochlipując.
- Wiem, że nasze pierwsze spotkanie nie przebiegło w najlepszej atmosferze, ale liczę, że nasza współpraca będzie co najmniej owocna.
- Witamy na pokładzie – blondynka aż pisnęła z podekscytowania i wtuliła moją twarz w swój żakiet, a ja poczułam, że kolejne miesiące na pewno nie będą zwyczajne.


____________________________
Zgodnie z obietnicą, rozdział publikuję jeszcze w tym tygodniu. Chyba najdłuższy jak dotąd, ale muszę przyznać, że naprawdę pisało mi się go z przyjemnością.
Co sądzicie? A może macie jakieś przypuszczenia co do dalszego rozwoju wydarzeń? Chętnie poznam wasze wersje!
Chciałam dodać, że obecny szablon jest tylko szablonem tymczasowym, właściwy wygląd bloga ujrzycie już za kilka dni i mam nadzieję, że wam się spodoba.
W kolejnym rozdziale będziecie mieli okazję spojrzeć na wydarzenia z perspektywy Harry'ego, pojawią się też nowi-starzy bohaterowie, którzy nieźle namieszają w życiu Charlie. Słowem – będzie się działo! Wszystkie postacie możecie już znaleźć w zakładce "bohaterowie" w menu po prawej stronie.
Nie ukrywam, że to, jak szybko pojawi się nowy rozdział zależy od ilości komentarzy, więc postarajcie się. x

piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział 4

Obudziłam się w pustym, zamkniętym mieszkaniu. Alkohol nadal buzował w moich żyłach, dlatego każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał mi niewyobrażalny ból.  Wróciły moje największe koszmary. Znów poczułam się tak, jak kilka dni po wypadku – wycieńczona, słaba, bezsilna.
Przetarłam oczy dłonią, próbując odzyskać ostrość widzenia, kiedy dotarło do mnie, że mam pojęcia gdzie jestem. Ku mojemu zdziwieniu, wcale mi to nie przeszkadzało. Od czasu wypadku często przyłapywałam się na takiej obojętności. Tak jakby w pewnym momencie przestało mi zależeć. Skoro nic już nigdy nie będzie takie samo, to może czas przestać się starać?
Niepewnie postawiłam stopy na dywaniku, którego włosie okazało się być przyjemnie miękkie. Przykryłam ramiona prześcieradłem i ostrożnie uchyliłam drzwi, a moim oczom ukazał się duży, przestronny salon. Pomieszczenie nie przypominało ciemnej piwnicy, w której porywacze zwykli byli więzić swoje ofiary, wręcz przeciwnie. Było urządzone raczej gustownie, całe w odcieniach bieli i czerni, a przez duże, panoramiczne okno wpadały strugi oślepiająco białego światła. Jeśli się bliżej przyjrzeć, dało się przez nie dostrzec budzące się do życia główne ulice Londynu. Panorama była naprawdę imponująca, dlatego domyślałam się, że apartament znajdował się na jednym z wyższych pięter jakiegoś luksusowego wieżowca.
Nagle moich uszu doszedł odgłos zamykanych drzwi i tupot stóp dochodzący z korytarza. Wzdrygnęłam się i gwałtownie odwróciłam głowę. Przełknęłam ślinę, a moje serce zaczęło bić w zastraszającym tempie. Nerwowo rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby posłużyć za potencjalne narzędzie obrony. Bezdźwięcznie przemieściłam się w kierunku kuchni i chwyciłam w dłoń jeden z większych noży, gotowa by zaatakować włamywacza. Miałam wrażenie, że to wszystko jest jedynie wytworem mojej chorej wyobraźni, a ja znajduję się w jakimś przeklętym horrorze. Uważnie nasłuchiwałam dźwięków z korytarza, kiedy nagle ktoś agresywnie poruszył klamką od drugiej strony i wszedł do salonu. Natychmiast zasłoniłam usta ręką, jednak i to nie powstrzymało mnie przed wydobyciem z siebie przenikliwego, wysokiego dźwięku, który zapewne dało się usłyszeć również na niższych piętrach wieżowca.
Ku mojemu zdziwieniu, mężczyzna wcale nie przypominał stereotypowego włamywacza, w ciemnych rękawiczkach i kominiarce na głowie. Był dość wysoki, z burzą loków na głowie i tatuażami na obu ramionach. Był ubrany w długi, ciemny płaszcz z wełnianym kołnierzem, a na jego nosie spoczywały przeciwsłoneczne okulary, zapewne markowe. Dziwiłam się, że pomimo ilości alkoholu we krwi, nadal z łatwością mogłam dostrzec każdy, nawet najmniejszy detal jego twarzy. Miał wydatne kości policzkowe, kilkudniowy zarost i dość szeroki nos.
Po chwili zdjął okulary, a ja ujrzałam jego przenikliwe, zielone oczy.
Chłopak najwyraźniej zauważył moje zakłopotanie, bo zadarł głowę do góry i spojrzał na mnie zaniepokojony.
- Odłóż to – powiedział łagodnym tonem. – Nie chcemy chyba, aby komuś stała się krzywda, prawda?
Pokiwałam potwierdzająco głową i powoli odłożyłam nóż na blat.
- Co pan tu robi? – Wydusiłam, z trudem przełykając ślinę.
- Pomyślałem, że pewnie masz kaca, więc skoczyłem po kawę do sklepu – brunet wyraźnie się rozluźnił i przeszedł do garderoby, by odwiesić swój płaszcz.
- To miłe z pana strony, wolałabym jednak...
- Mów mi Harry.
- Dobrze, Harry – przełknęłam głośno ślinę i usiadłam na brzegu kanapy.
- A ty jesteś...
- Charlotte.
- To powinno pomóc na migrenę – mężczyzna postawił przede mną kubek z gorącym napojem, a sam usiadł naprzeciw mnie.
- Mógłbyś mi wyjaśnić, skąd właściwie się znamy? – Upiłam łyka.
Brunet zmarszczył czoło.
- Naprawdę niczego nie pamiętasz?
Pokręciłam przecząco głową.
- Rzeczywiście, poprzednia noc była naprawdę... intensywna – Harry jedną ręką odgarnął włosy z czoła, a na jego twarzy wyraźnie malowało się zadowolenie.
- Czy my... – odchrząknęłam, spoglądając ukradkiem na parę czarnych bokserek Calvina Kleina leżących na oparciu fotela. – Czy my... No wiesz...
- Nie kochaliśmy się, jeśli to masz na myśli.
Odetchnęłam z ulgą.  Seks to dla mnie coś więcej niż tylko kontakt fizyczny. To najpiękniejszy owoc miłości dwojga dojrzałych ludzi i nie mogłabym znieść myśli, że kochałam się z przypadkowym mężczyzną.
- Choć muszę przyznać, że dużo mnie to kosztowało, bo w tej sukience wyglądasz naprawdę pociągająco – chłopak zaśmiał się serdecznie i założył nogę na nogę, trzymając ręce za głową i patrząc na mnie jak na najcenniejszą zdobycz.
Skrzywiłam się, wyobrażając sobie co mógł mieć na myśli. Nie miałam ochoty przebywać z tym człowiekiem w jednym pomieszczeniu ani chwili dłużej.
- Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, pozwolisz że wrócę do domu i zapomnimy, że kiedykolwiek się spotkaliśmy – warknęłam i podniosłam się z kanapy, kierując się w stronę drzwi.
- Wyluzuj, to był tylko żart – brunet złapał mnie mocno za nadgarstek, tak że aż pisnęłam z bólu.
- Nie mamy o czym mówić.
- Gdybyś zmieniła zdanie, wiesz gdzie mnie szukać – mężczyzna sięgnął do kieszeni spodni i z uśmiechem wręczył mi swoją wizytówkę, wydrukowaną na ozdobnym papierze.
- To nie będzie konieczne – uśmiechnęłam się ironicznie i zatrzasnęłam drzwi z hukiem.
Wsiadłam do windy, podziwiając bogate wnętrze wieżowca. Ściany pokrywały złote, mieniące się w świetle lamp boazerie, a podłoga została wyłożona niedorzecznie śliskim marmurem. Okna przyozdabiały specjalnie udrapowane, kunsztowne zasłony, zaś stoliki w holu udekorowano ogromnymi koszami kwiatów, których zapach roznosił się po całym wieżowcu. W porównaniu do całego tego luksusu musiałam wyglądać co najmniej niedorzecznie, w rozmazanym makijażu, złamanych szpilkach i burzy nieokrzesanych włosów na głowie.
Po wyjściu z budynku uderzyło mnie świeże, orzeźwiające powietrze. Wiatr hulał po ulicach, podobnie jak tego feralnego, grudniowego poranka. Ujęłam wizytówkę w dłoń i przeczytałam widniejący na niej napis: Harold Edward Styles. Styles. Idealne imię dla takiego aroganckiego dupka, nieprawdaż? Wyzbywszy się wszelkich skrupułów, kilkoma szybkimi ruchami podarłam wizytówkę i zamaszyście odrzuciłam skrawki papieru za plecy, a one niesione przez wiatr wylądowały na wyziębniętym chodniku.
Żegnam, panie Styles. Do zobaczenia nigdy więcej.


____________________________
Przepraszam! Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Wiem, że ten rozdział powinien się pojawić już dawno temu, ale naprawdę nie miałam weny.
W najbliższym czasie planują zmianę wyglądu, więc jeśli wśród czytających osób znajdzie się ktoś, kto zajmuje się tworzeniem szablonów, niech da mi koniecznie znać.
Jest mi przykro, że rozdziały nie są tak długie, jak byście tego chcieli, ale taki mam styl pisania i naprawdę staram się je maksymalnie wydłużać.
Na pocieszenie mogę powiedzieć tylko, że w tym tygodniu moja klasa wyjeżdża na wycieczkę, więc będę miała dużo czasu na pisanie. Następny rozdział postaram się dodać najszybciej, jak to będzie możliwe.
I jeszcze jedno. Ostatnio zauważyłam, że prawie połowa kont, które informuję są już nieaktywne. Niefajnie. Proszę, jeżeli zmieniacie user, dajcie mi znać, tak by moja praca nie szła na marne.
Dla was to tylko kilka sekund, ale naprawdę uwierzcie że każdy najdrobniejszy gest, słowo, opinia są dla mnie bardzo ważne i sprawiają, że czuję się doceniona. Dlatego jeśli dotarliście do końca mojej bezsensownej paplaniny, zostawcie po sobie jakiś ślad.
To tyle ode mnie. Do następnego xx

piątek, 30 maja 2014

Rozdział 3

Pierwsze co zauważyłam, to ten straszny hałas, z początku nieznośny, z czasem stawał się naturalny. Wewnątrz było mnóstwo ludzi, a w powietrzu unosił się zapach marihuany wymieszany z wonią perfum i dymem papierosowym. Głośna muzyka rozbrzmiewała w barze, wprawiając w drżenie wszystko dookoła. Adrenalina buzowała w moich żyłach, mimo, że nie upiłam jeszcze ani łyka alkoholu, a ludzie tańczyli na parkiecie w rytm klubowej muzyki. Wygładziłam dłonią aksamitny materiał sukienki, obserwując każdego kto przyszedł.
Piekło, bo taką nazwę nosiło to miejsce, należało do najbardziej znanych lokali w całym Londynie. Wnętrze przypominało typowy pub, czerwona boazeria pokrywała ściany, pod którymi ustawiono kilka stolików i miękkich puf, po lewej stronie od drzwi wejściowych znajdował się bar z wysokimi stołkami, a na wprost wejścia wznosiła się nieduża scena, otoczona parkietem do tańczenia. W pomieszczeniu panował półmrok, a po obu stronach wisiały lekko przykurzone, złote kinkiety.
Podeszłam do kontuaru i usiadłam na wysokim, barowym stołku, uderzając nerwowo palcami o blat stołu. 21:10, czyżby mój tajemniczy wielbiciel się spóźniał? Wyobrażałam sobie, jak wygląda. Przystojny, niebieskooki brunet. Nie, raczej wysoki szatyn. Wysoki blondyn? Tak, to na pewno będzie wysoki blondyn.
- Czego się napijesz, słoneczko? – Spytał chłopak stojący za barem, ukazując rząd swoich śnieżnobiałych zębów. Zapewne musiał wydać fortunę na żel, którego użył do ułożenia swoich włosów dziś wieczór.
- Nie piję – uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Tylko jeden – odparł, spoglądając na mnie swoimi dużymi, piwnymi oczami. – Na koszt firmy.
- Podwójne Martini – odparłam po chwili. Jeden drink jeszcze nikomu nie zaszkodził, prawda?
Powoli sączyłam zawartość swojego kieliszka, kiedy niespodziewanie poczułam ciepły oddech na mojej szyi.
- Zatańczysz? – Wysoki brunet splótł nasze palce i poprowadził mnie na pękający w szwach parkiet.
Nie przepadałam za tym typem muzyki, lecz ta piosenka wyjątkowo wpadła mi w ucho. Nieśmiało stawiałam kroki, kołysząc biodrami w rytm muzyki. Kosmyki moich włosów mimowolnie opadały w górę i w dół, łaskocząc moje odkryte ramiona.
W ciemnościach trudno mi się było przyjrzeć twarzy mojego partnera, był jednak niezaprzeczalnie jednym z najwyższych mężczyzn na tej sali. Sylwetka jak u greckiego boga. Muskularna i wyprostowana. Brunet był ubrany w czarny garnitur, marynarka nie do końca zapięta, zapewne szyta na zamówienie, idealnie dopasowana.
Po chwili muzyka zwolniła, a on trzymał mnie blisko siebie, zaciskając ręce na mojej talii. Niepewnie splotłam dłonie wokół jego szyi, opierając głowę na jego umięśnionym torsie.
- Jak masz na imię? – Wyszeptał.
- Charlotte.
- Wyglądasz pięknie, Charlotte – mężczyzna przyciągnął mnie do siebie i delikatnie przygryzł płatek mojego ucha, a z jego ust wydobył się ledwie widoczny obłoczek pary.
Przygryzłam wargę na dźwięk jego chrapliwego i stanowczego głosu.
- Puść mnie – próbowałam wyswobodzić się z jego uścisku, jednak on jeszcze mocniej zacisnął dłonie wokół moich nadgarstków.
Pisnęłam z bólu, przesuwając się powoli w kierunku ściany. Tak bardzo żałowałam, że uległam namowom Nialla i przyszłam na tą głupią imprezę. A więc tak wygląda ten romantyczny wieczór, który miałam spędzić ze swoim tajemniczym wielbicielem?
- Nawet nie wiesz, jaką mam ochotę cię przelecieć...
- Nie dotykaj mnie! – Krzyknęłam, jednak mój głos zdawał się być niesłyszalny pośród wysokich dźwięków sączących się z głośnika.
Przywarłam do ściany, oddychając ciężko, podczas gdy mój oprawca ocierał się o mnie swoim rozgrzanym ciałem. Zacisnęłam powieki, czując na sobie łapczywy dotyk mężczyzny, kiedy nagle usłyszałam dobiegający zza pleców niski, męski głos.
- Boris, gdzie twoje dobre maniery?
Chłopak stał oparty o ścianę, trzymając cygaro w prawej ręce. Był nie tylko o wiele wyższy od mojego oprawcy, ale też dużo młodszy od niego.
Boris momentalnie odsunął się na bok, jakby odstępując miejsca swojemu młodszemu koledze. Kimkolwiek był, miałam jedynie nadzieję że nie zamierza zrobić mi krzywdy.
- Zrób mi przysługę i sprawdź, czy nie ma cię na zapleczu, Jennings – brunet z burzą loków na głowie skinął, wskazując tylne wyjście.
Powoli opadłam na zimną posadzkę, czując jak pojedyncza łza spływa mi po policzku. Nie mogłam się wyzbyć myśli, co mogłoby się stać, gdyby ten mężczyzna nie przerwał Borisowi w realizacji jego planu. W pewnym sensie byłam mu wdzięczna, ale z drugiej strony nie mogłam być pewna co do jego zamiarów. Zwrócił się do Borisa po imieniu, znał go. Dlaczego on nie miałby chcieć zrobić ze mną tego samego?
- Wszystko w porządku? – Chłopak zapytał z troską, obejmując mnie ramieniem.
- Nie zbliżaj się do mnie – otarłam łzy i odepchnęłam go, utrzymując między nami bezpieczną odległość.
Siedziałam skulona, energicznie pocierając dłońmi o wewnętrzną stronę ud. Moje oczy były mocno napuchnięte, jakbym płakała od wielu dni.  Byłam zbyt słaba, by wstać o własnych siłach, więc zrzuciłam te niedorzecznie wysokie szpilki i wyciągnęłam ręce przed siebie, próbując znaleźć drogę do wyjścia. Nagle brunet objął mnie w talii swoimi silnymi, umięśnionymi ramionami i przyciągnął bliżej do siebie. Wtuliłam twarz w jego pierś i zaciągnęłam się zapachem jego perfum.
- Pachniesz tak dobrze, piżmem i trawą cytrynową.
- A ty jesteś pijana – zaśmiał się cicho, patrząc na mnie z politowaniem.
Odór potu, mieszaniny perfum, papierosów i alkoholu nie pozwalał mi trzeźwo myśleć, dławił gardło, dusił. Nie wiedziałam, dokąd idę, ani z kim, ale nie dbałam o to.
Czułam, że powoli tracę zmysły.


_____________________________
Dziękuję wszystkim za komentarze, nawet nie wiecie jak bardzo to motywuje. 
Jeszcze przed chwilą cieszyłam się z 900 wyświetleń, a teraz mamy już ponad 2000! Akcja powoli się rozkręca i mam nadzieję, że dalszy rozwój wydarzeń okaże się dla was zaskakujący.

niedziela, 25 maja 2014

Rozdział 2

Harry's P.O.V.
Podszedłem do okna i odsłoniłem zasłony, wpuszczając do pokoju odrobinę światła. Promienie z trudem przebijały się przez gałęzie ogromnej sosny rosnącej przed domem.
Było jeszcze na tyle wcześnie, że moich uszu dochodził jedynie przytłumiony świergot ptaków, a jednocześnie zbyt późno, by spędzić resztę dnia w łóżku.
Powoli zszedłem po schodach na dół, a stare deski pod moimi nogami zaskrzypiały przeraźliwie. Kątem oka spojrzałem na zegar w kuchni, który wskazywał siódmą rano.
Zajrzałem do lodówki i wyciągnąłem z niej trzy jajka, bekon oraz puszkę czerwonej fasoli spoczywające na górnej półce. Postawiłem patelnię na gazie, czekając aż oliwa nagrzeje się do odpowiedniej temperatury, a następnie ułożyłem na niej kilka plastrów bekonu.
W tym samym czasie przełożyłem fasolę do niewielkiego rondla i połączyłem z sosem, podgrzewając na małym ogniu. Kiedy bekon zaczął się już przyrumieniać, rozbiłem jajka i czekałem, aż trochę się zetną.
Gwałtownie podskoczyłem, słysząc brzęczyk telefonu dobiegający z tylnej kieszeni spodni. Z roztargnieniem sięgnąłem po aparat i podniosłem słuchawkę, słysząc zachrypnięty głos.
- Słucham?
- Mam coś, co powinno cię zainteresować.
Na dźwięk znajomego głosu wyprostowałem się na krześle, a całe moje ciało zesztywniało.
- Gdzie i o której? - odpowiedziałem bez wahania.
- O szóstej, tam gdzie zawsze. Nie spóźnij się, Styles – rozmówca rozłączył się, a w słuchawce rozległ się głuchy sygnał.

***
Kiedy dojechałem na miejsce, słońce już zmierzchało. Jaskrawy neon migotał w oddali, zapraszając do środka. Pomieszczenie było dość ciasne i zatłoczone. W powietrzu unosił się zapach dymu tytoniowego, zaś między stolikami manewrowały skąpo ubrane kelnerki.
Nerwowo rozejrzałem się po pomieszczeniu, kiedy dostrzegłem siedzącego przy barze zgarbionego mężczyznę w kapturem naciągniętym mocno na głowę.
- Dobrze cię widzieć – usiadłem przy barze, ściskając dłoń bruneta.
- Do rzeczy, mam niewiele czasu – chłopak wyciągnął spod płaszcza dużą, czerwoną teczkę i rzucił nią o blat stołu.
- Co to jest? – Spytałem, powstrzymując się przez zajrzeniem do środka.
- Czytaj – odparł niewzruszony, biorąc łyka szkockiej whisky.
Nie tracąc czasu, wydobyłem z podniszczonej teczki stertę papierów i gorączkowo zabrałem się do ich przeglądania.
Na dnie teczki leżała wyblakła fotografia. Ze zdjęcia uśmiechała się młoda, piękna dziewczyna. Miała może dwadzieścia lat, długie, zaczesane na bok włosy, mały nos i przenikliwe, niebieskie oczy. Jej rysy twarzy były niezwykle delikatne, a fotografia emanowała rodzajem spokoju, jakiego nie zaznałem od bardzo długiego czasu. Szybko odgoniłem od siebie tę myśl i posłałem przyjacielowi przelotne spojrzenie.
- Charlotte Keller? – Przeczytałem drżącym głosem podpis widniejący na odwrocie fotografii. - Co chcesz przez to powiedzieć?
- Jeśli ktokolwiek zna odpowiedzi na twoje pytania, to tylko ona – odparł ze spokojem, dopijając trunek ze szklanki. – Ja już i tak zbyt wiele ci pomogłem – chłopak wstał z krzesła i pospiesznie ruszył do wyjścia, upewniając się czy nikt go nie obserwuje.

Charlie's P.O.V.
- Pospiesz się, Niall! Nawet o kulach jestem szybsza od ciebie! – Zawołałam, wdrapując się na szczyt schodów.
Wyjęłam klucz z kieszeni płaszcza i włożyłam go do zamka, pchnięciem dłoni otwierając drzwi do mieszkania. Opadłam miękko na kanapę, rozglądając się dookoła.
Wszystko wyglądało dokładnie tak jak tego feralnego, grudniowego poranka. Na biurku leżały sterty nietkniętych rachunków, kurz zbierał się powoli na drewnianych blatach, a drzewko bożonarodzeniowe stojące samotnie w kącie straciło swój blask wraz z utratą ostatnich igieł.
Mimo wielu niezaprzeczalnych wad, lubiłam swoje mieszkanie. Wszystkie ściany były pokryte farbą w neutralnym, białym kolorze, zaś na podłodze ułożono jasne, dębowe panele. Na prawo od wejścia znajdowały się drzwi do sypialni i wewnętrznej łazienki, a po drugiej stronie duże okno z widokiem na wspólny ogród i rosnące w nim krzewy oleandra.
Drzwi zamknęły się z hukiem, a w przedpokoju zobaczyłam znajomą, roześmianą twarz. Niall szybkim krokiem pomaszerował do kuchni i postawił dużą, papierową torbę na blacie.
- Pomyślałeś o wszystkim – uśmiechnęłam się, kładąc dłonie na kolanach.
- Napijesz się czegoś? - Spytał, wykładając zawartość torby do lodówki.
Chłopak po chwili postawił przede mną wysoką szklankę, a sam usadowił się wygodnie w fotelu naprzeciwko.
- Powiedz mi lepiej, czy zdemaskowałaś już swojego tajemniczego wielbiciela? – Chłopak zaśmiał się serdecznie, patrząc na mnie z ukosa.
- To na pewno tylko nieporozumienie – uśmiechnęłam się słabo.
- Dziewczyny chyba lubią takie rzeczy, prawda?
- Nie jestem pewna, czy to bardziej urocze, czy niepokojące.
- O to chodzi – Niall wsparł głowę na rękach – facet zamierza zasypywać cię listami i prezentami, póki nie będziesz zakochana na tyle szaleńczo, aby nie zwracać uwagi na jego posturę wieloryba, sześćdziesiątkę na karku, żółte zęby ani plamy wątrobowe.
- Och, zamknij się – skarciłam go, ale po chwili oboje zwijaliśmy się ze śmiechu na kanapie.
Uwielbiałam Nialla. Miał krótko przystrzyżoną, starannie wymodelowaną czuprynę i przenikliwe, niebieskie oczy. Był dla mnie wsparciem, powiernikiem moich tajemnic i najlepszym przyjacielem. Opiekował się mną po śmierci rodziców i traktował jak młodszą siostrę, mimo, że dzieliła nas dość duża różnica wieku. Jako Irlandczyk, Niall był człowiekiem o kryształowym charakterze, życzliwym i otwartym na świat. Był wyśmienitym tancerzem, dlatego zawsze znajdował sposób, aby wyciągnąć mnie na jedną z sobotnich potańcówek. Ceniłam jego poczucie humoru, a zwłaszcza to, z jaką łatwością przychodziło mu znalezienie zabawnej, nieraz ciętej odpowiedzi na nasze słowne przepychanki. Co więcej, jego słowa zawsze były skonstruowane tak, by nikogo przy tym nie zranić, nawet przypadkowo.
- A co jeśli to prawda? – rzuciłam mu roztargnione spojrzenie.
- Będziemy musieli poczekać, aby się przekonać.
- To wcale nie jest śmieszne, Niall. Ktoś mnie śledzi! – Uniosłam ręce w geście irytacji.
- Nie, nikt cię nie śledzi. A przynajmniej nie szpieguje cię w kuchni, kiedy tańczysz w swoich ulubionych satynowych majtkach – chłopak złapał się za brzuch, próbując powstrzymać atak śmiechu. – A tak przy okazji, mam zamiar wyciągnąć cię dziś do kina. Podobno grają nową komedię z Ryanem Goslingiem, tę na którą tak bardzo chciałaś iść.
- A gdybym miała randkę?
- A masz? – uniósł podejrzliwie brew.
- Nie – zachichotałam, kiedy nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
Już miałam chwycić kule w dłoń, jednak Niall chwycił mnie za nadgarstek, sadzając z powrotem na kanapie.
- Ja otworzę – niespiesznie wstał z fotela i spojrzał przez wizjer.
Po chwili wrócił do salonu i wręczył mi duże, czerwone pudło, przewiązane fantazyjną kokardą. 
- Leżało na wycieraczce.
Otworzyłam oczy ze zdumienia, chcąc się upewnić, czy aby wyobraźnia nie płata mi figli. 
- Otwórz – powiedział ochoczo Niall i wziął do ust łyk soku pomarańczowego.
- A co jeśli to bomba? – spojrzałam na niego niepewnie.
W odpowiedzi chłopak pokiwał głową, dając znak że mam sprawdzić zawartość przesyłki.
Ostrożnie przyłożyłam paczkę do ucha, nasłuchując czy z wnętrza nie dochodzą żadne niepokojące dźwięki. Jednym gładkim ruchem pociągnęłam koniec wstążki i niepewnie uchyliłam wieko. Moim oczom ukazała się długa, aksamitna suknia w kolorze płomiennej czerwieni, z wydatnym dekoltem i rozcięciem na nodze. Pogładziłam ręką materiał sukni, który okazał się być przyjemnie miękki. Dopiero po chwili zauważyłam, że na dnie pudła leży zgnieciona karteczka. Staranny charakter pisma, zgrabne, drobne literki, lekko pochyłe, dokładnie wykaligrafowane.
Piątek, 21, Piekło. Włóż coś ładnego.
- Wygląda na to, że to tajemniczy wielbiciel znalazł ciebie.


_____________________________
Na początku chciałam Was bardzo, bardzo przeprosić za długą zwłokę z publikacją drugiego rozdziału.
Ostatni tydzień miałam wypełniony po brzegi poprawami, prezentacjami, bierzmowaniem, a w piątek dodatkowo balem gimnazjalnym.
Mam nadzieję, że wybaczycie.
Jak może już zauważyliście, zgodnie z sugestiami w menu po lewej stronie pojawiły się dwie nowe zakładki – bohaterowie i trailer, więc jeżeli tylko macie ochotę to serdecznie zapraszam do ich przejrzenia.
Mamy już ponad 900 wyświetleń i 24 komentarze pod pierwszym rozdziałem, wielkie WOW! Nigdy w życiu nie usłyszałam tylu komplementów, za co bardzo Wam dziękuję!
Niestety nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy pojawi się nowy rozdział. Będzie to prawdopodobnie albo do 31 maja, albo dopiero po 7 czerwca. Dużo zależy też od tego, ile będzie komentarzy pod tym rozdziałem.
Much love! :) xx

piątek, 16 maja 2014

Rozdział 1


Przebudziło mnie jaskrawe światło lamp, zawieszonych wysoko nad moją głową. Pokój był niebywale sterylny, a w powietrzu nie sposób było się dopatrzyć choćby jednego, małego pyłku. Śnieżnobiałe ściany sprawiały wrażenie świeżo pomalowanych. Czy tak właśnie wygląda niebo? A może ja w nim jestem?
Rozejrzałam się dookoła. Moje niesforne, kasztanowe loki układały się falami wzdłuż mojego ciała na miękkiej pościeli. Uderzył mnie jej cudowny, konwaliowy zapach. Jeśli tak pachnie niebo, to nie mam nic przeciwko by spędzić tam całą wieczność.
Odgarnęłam włosy z czoła i z całej siły chwyciłam się ręką szczebelków, próbując podźwignąć się z łóżka. Czułam się całkowicie bezsilna, nie mogąc nawet stanąć o własnych siłach. Opadłam ciężko na posadzkę, próbując unormować oddech.
- Proszę zaczekać – drzwi otworzyły się, a do pokoju weszła młoda, około trzydziestoletnia kobieta ubrana w krótki, pielęgniarski fartuch.
Pielęgniarka chwyciła mnie za ramię, podtrzymując ciężar ciała i posadziła na łóżku. Jedną ręką przytrzymywała mój nadgarstek, a drugą podłączyła kroplówkę ze środkiem uspokajającym. Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się do bólu fizycznego, jednak emocje, które mi towarzyszyły były nie do opisania. Budziłam się w środku nocy, mokra od potu i drżąca z przerażenia. Desperacko potrzebowałam kogoś, kto mnie przytuli, usiądzie obok i po prostu będzie, nie z litości czy poczucia obowiązku, ale dla mnie.
Nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, ile dni minęło od wypadku. Tydzień, dwa, a może rok. Od tego czasu miałam poważne problemy z pamięcią, choć podobno to normalne w przypadku pacjentów, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Z tego dnia pamiętałam niewiele, jedynie kilka niewyraźnych obrazów, których w żaden sposób nie potrafiłam ułożyć w logiczną całość. Każdy przebłysk pamięci, wspomnienie, myśl, zapisywałam w bladoniebieskim notatniku, a następnie przekazywałam inspektorowi Sharma.
- Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, będę w pokoju obok – pielęgniarka uśmiechnęła się słabo, zamykając drzwi.
Położyłam głowę na poduszce, próbując zebrać myśli. Na zewnątrz było jeszcze ciemno, a w oddali migotały niewyraźne światła nocnego Londynu. Wpatrywałam się w duży zegar wiszący nad drzwiami, jakbym chciała przyspieszyć nadejście poranka. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy wtuliłam twarz w szpitalną pościel i zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, słońce znajdowało się wysoko nad horyzontem. Promienie wpadały przez uchylone okno, przyjemnie ogrzewając moją twarz. Z pomocą niewielkiego drążka podciągnęłam się na łóżku i poprawiłam poduszkę. Wcisnęłam przycisk, a masywne żaluzje rozsunęły się z hukiem. Owinęłam się cienkim, bawełnianym szlafrokiem, wyjęłam z szuflady świeży ręcznik i udałam się do łazienki.
Z czasem nauczyłam się samodzielnie wstawać, a nawet chodzić o kulach, ale wciąż nie potrafiłam ustać pod prysznicem o własnych siłach. Czułam się skrępowana, musząc prosić o pomoc w tak prozaicznych czynnościach. Pojedyncze krople zimnej wody spływały wzdłuż ciała, powoli rozluźniając mięśnie, podczas gdy pielęgniarz mył moje plecy szorstką gąbką.
Związałam włosy w luźny koński ogon i wróciłam do pokoju, kiedy zauważyłam, że stoliku obok łóżka leży bukiet herbacianych róż. Powoli usiadłam na łóżku i odstawiłam kule na bok. Przed wypadkiem z nikim się nie spotykałam, nie miałam pojęcia, kto mógłby przysłać mi kwiaty, w dodatku tak okazałe.
Odłożyłam bukiet na łóżko, uważając by nie skaleczyć się w palec i umieściłam róże w wazonie ze świeżo nalaną wodą. Ostrożnie rozchyliłam liście w poszukiwaniu karteczki lub małego liściku, jednak nie znalazłam niczego podobnego. Dziwne. Jeśli ktoś naprawdę chciał się ze mną umówić, to dlaczego nie przyszedł tutaj, jak trzeba? A co jeśli to tylko głupi żart? Wątpiłam, ba, byłam pewna, że to tylko niedojrzały wybryk.
Usiadłam na łóżku i wzięłam do rąk książkę, której lektura pochłonęła mnie zupełnie na resztę popołudnia.


_____________________________
Ten rozdział ma przede wszystkich przybliżyć Wam postać głównej bohaterki i całą fabułę opowiadania.
Wiem, że nie należy do najdłuższych, ale pisałam go na szybko i mam nadzieję że choć w niewielkim stopniu spełnił Wasze oczekiwania.
Na koniec chciałabym z całego serca podziękować wszystkim, którzy przeczytali, skomentowali lub wysłali mi wiadomość na twitterze odnośnie prologu! Nie macie pojęcia jak miło czyta się takie słowa, trzymajcie tak dalej! :) x

poniedziałek, 12 maja 2014

Prolog

Pospiesznie narzuciłam gruby, wełniany płaszcz i upewniwszy się, że nie zostawiłam niczego na biurku, skierowałam się do wyjścia. Na zewnątrz panował przeraźliwy chłód, dlatego ukryłam twarz w ciepłym szaliku, a dłonie włożyłam głęboko do kieszeni płaszcza.
Niespiesznym krokiem spacerowałam ulicami Londynu, które na kilka dni przed świętami były jeszcze bardziej zatłoczone niż zwykle. Wszędzie pełno było choinek przystrojonych kolorowymi lampkami, a zza witryn sklepowych uśmiechały się do mnie pogodne twarze Świętych Mikołajów.
Niebo zasnuły ciemne, burzowe chmury, z których wkrótce zaczął prószyć biały puch. Zerwał się silny wiatr, a spokojny spacer przemienił się w walkę o przetrwanie, przy jednoczesnym przedzieraniu się przez istną białą zasłonę. Moje włosy tańczyły na wszystkie strony, zasłaniając mi skutecznie pole widzenia. Nagle spostrzegłam małą dziewczynkę, która nie zważając na przejeżdżające samochody wbiegła na jezdnię, przeskakując po zamarzniętych kałużach.
- Spójrz! – Krzyknęła, oglądając się do tyłu. – To mamusiu, to! – Wskazała małą rączką na kolorową witrynę sklepu z zabawkami.
W jednej chwili rozległ się przeraźliwy dźwięk klaksonu i zobaczyłam światła reflektorów nadjeżdżającego auta. Podbiegłam do dziewczynki, osłaniając jej małe ciało przed uderzeniem. Strach sparaliżował moje ciało, a kończyny zesztywniały, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Przymknęłam oczy i wstrzymałam oddech, czekając na wyrok śmierci. Poczułam jak moje ciało bezwładnie ociera się o maskę samochodu, a następnie opada na zimny grunt. Nie czułam bólu, wręcz przeciwnie. W tym momencie nie myślałam o sobie, ale o tej niewinnej dziewczynce. Wciąż miałam przed oczami jej beztroski, dziecięcy uśmiech. W jednym momencie wszystko zaczęło znikać, pozostała tylko pustka, w której zatracałam się jak w bezkresnym oceanie. Zamknęłam powieki, zachłannie łapiąc powietrze do ust.
I wtedy zapadła ciemność.


______________________
A więc jest i prolog!
Przyznam, że nosiłam się z zamiarem napisania go już od bardzo dawna, ale dzisiaj miałam nieoczekiwany przypływ weny i tak jakoś wyszło.
Na początek kilka praktycznych informacji.
Wiem, że pierwsze rozdziały nie będą zwalały z nóg, ale musimy przez nie przejść, żeby później zaczęło robić się ciekawiej.
Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie.
Jeżeli ktoś chce być informowany o nowych rozdziałach, proszę o zostawianie userów w komentarzach. Każda opinia się liczy, dlatego powiedzcie mi co sądzicie!
Nowy rozdział powinien pojawić się jakoś w weekend.